Biegaczu NIE lecz się sam! Chyba że jesteś szamanem

BBól? Wybiegam. Nie mogę chodzić? Odpocznę. Kontuzja? Wtedy dopiero idę do lekarza albo do fizjoterapeuty. Takie podejście panuje wśród dużej części biegaczy, triathlonistów czy ogólnie sportowców amatorów. Do tego ewentualnie można dołączyć leczenie przez Internet, bo znajdziemy tam porady co zrobić, aby nie bolało. Jednak są to doraźne środki, bo ból, czy też prawdziwa kontuzja siedzą głęboko w nas.
Takim wstępem nakreśliłem problem, czy też tendencję zachowań wielu biegaczy i nie tylko. Znam to z autopsji. W ciągu prawie 4 latach czynnego uprawiania sportu i pokonanych blisko 20000 km, napotkałem tylko (albo i aż!) dwie kontuzje Achillesa. Raz prawa noga, raz lewa noga.
Przy pierwszym Achillesie też mi się wydawało, że to rozbiegam. Natomiast jak nie rozbiegam to odpuszczę treningi, pomasuje, poschładzam i też będzie dobrze. Tkwiłem w tym blisko miesiąc, a poprawy żadnej nie było. W końcu nie chcąc tracić czasu na dalsze leczenie a’la Pan Żabka, czyli ekspert z Internetu, wziąłem i popytałem znajomych, czy nie mają jakiegoś fizjoterapeuty i masażysty w jednym, który, by coś zaradził. Po zbadaniu możliwości, trafiłem pod wskazany adres na mojej drodze do wyleczenia. Moim pierwszym ratownikiem, szamanem i uzdrowicielem w jednym był Michał Dachowski (Fizjo4Life). Achilles wymagał kilku wizyt i po nich wszystko wróciło do normy. Niestety, sama kontuzja nie wzięła się z powietrza. Otóż ścięgno odezwało się po blisko 1.5 roku, bo było to pokłosie dawnego skręcenia stawu skokowego. Wtedy pobolało parę dni i rozeszło się po kościach. Jednak zmiany w biomechanice stopy na dłuższą metę wywarło wpływ na działanie Achillesa.
Drugie podejście do identycznej kontuzji miałem rok później. Dla równowagi druga noga. Wtedy już byłem mądrzejszy i od razu złapałem za telefon do Michała, aby mógł zainterweniować. Byłem na dwóch wizytach i tym razem znowu było lepiej, ale nadal coś było nie tak. Jak to bywa w takich przypadkach, postanowiłem iść do innego fizjoterapeuty, by mieć porównanie. Kolejny research wśród znajomych i tym razem wpadłem w ręce mojego imiennika – Wojtka Długołęckiego z REH-ART. On początkowo też nie mógł dojść co jest nie tak. Jednak od słowa do słowa, od słów do czynów i z mojego wycia z bólu zrodziło się źródło bólu i ognisko kontuzji. Tym razem nie było żadnej historii, z którą mógłbym powiązać ten uraz. Na szczęście Wojtek sprawił, że Achilles wracał powoli do siebie. Tym razem do pełnego wyleczenia przyczyniła się grypa. Otóż na początku roku nie trenowałem przez 9 dni. Połowę z tego czasu przeleżałem w łóżku i ból Achillesa minął. Jak widać czasem potrzeba czasu, oczu i rąk fachowca oraz szczęścia.
Teraz zostało mi nieco ponad 10 dni do startu w Ironman 70.3 Barcelona, który odbędzie się 17 maja i znowu coś mi dolega. Problem z kolanem. Wizyta, uśmiech na twarzy, bo nic nie boli, ale coś trzeba zrobić. Wojtek tak przemaglował, że znowu powychodziły bóle, o których bym nawet nie pomyślał. Na szczęście nie krzyczałem, nie klnąłem, a po prostu śmiałem się, jak głupi, gdy wbijane palce w kolano i mięśnie doprowadzały mnie do łez.
Dlatego jaka mawia stare chińskie przysłowie: warto zapobiegać, a nie leczyć. Dlatego polecam nie kombinować, tylko od razu udać się do specjalisty. Zaoszczędzimy czas i nerwy, nie stracimy tyle treningów, ile możemy stracić przy własnych próbach zaleczenia urazu. Zdrówko!