6. Tarczyn Półmaraton – żar z nieba, a nagrody nie ma!
„Żar się z nieba leje, a to się naprawdę nie dzieje!” Tak sobie myślałem przed, w trakcie i po starcie w niedzielne przedpołudnie, gdy cała akcja upalnego dramatu rozgrywała się w Tarczynie i jego okolicach. Czy rozwiązany but na 1 km pokrzyżował plany dobrego czasu na finiszu?
Spontaniczne bieganie
Jako że dawno nigdzie nie startowałem, a zwłaszcza biegowo, to już od dłuższego czasu myślałem o wystartowaniu w jakichś zawodach tej jesieni. Jak to zwykle bywa na 6. Tarczyn Półmaraton natknąłem się przypadkiem. Reklama tej imprezy pojawiła mi się w proponowanych stronach na Facebooku. Kliknąłem, przewertowałem fanpage oraz stronę zawodów i reakcja mogła być tylko jedna: STARTUJĘ!
Był świetny moment, żeby sprawdzić swoją formę i powalczyć o nową życiówkę albo chociaż o najlepszy rezultat na tym dystansie w tym roku. Wszystko było na tak względem tej imprezy: głód startów, bliskość rozgrywania biegu oraz niskie wpisowe.
To ostatnia niedziela…
„…dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy na wieczny czas.” Tak śpiewał Mieczysław Fogg („Mietek Fogg to był gość!”) w swoim szlagierze sprzed lat i ja też miałem zamiar dzisiaj tak zaśpiewać swojej życiówce. Jednak nie uprzedzając faktów, w niedzielę rano stawiłem się w tarczyńskim biurze zawodów. Wszystko przebiegło sprawnie i zamiast się rozgrzewać, trzeba było się schładzać. Tego dnia aura dopisała i to aż za bardzo. Temperatura oscylowała w granicach 30 stopni Celsjusza, co nie było wymarzoną pogodą na bieganie, a tym bardziej bicie życiówek.
Schowany w samochodzie i cieniu, aż do blisko godziny zero próbowałem nie tracić sił. Chwilę przed 11 stanąłem na linii startu i wyczekiwałem strzału startera. Czułem się dobrze, choć upał dawał się we znaki. Okulary na nos, GPS włączony, sznurowadła sprawdzone i do boju!
Historia pewnej sznurówki
Zacząłem żwawo koło 4:00 min/km i równo po wybiciu 1 kilometra, sznurówka w lewym bucie postanowiła się zbuntować czyt. rozwiązać. Lekkie wybicie z rytmu w sumie mnie nie zdeprymowało, bo stwierdziłem, że to dobry omen i do momentu jak nie będzie mi to przeszkadzało albo będę miał kryzys, kiedy będzie chwila na pauzę, to zawiąże tego buta. Jeśli nie będzie takiej chwili, to olewam ten detal. W końcu nic nie miało mi stanąć na drodze do wymarzonego wyniku.
Start i meta zlokalizowana była ZS im. Szarych Szeregów. I właśnie pierwszy i ostatni kilometr był w Tarczynie, natomiast reszta trasy to lokalne drogi wokół miasta. Początek trasy był urozmaicony, ciągle podbiegi i zbiegi w słońcu, aż do ok. 7 kilometra gdzie w sukurs biegaczom przyszedł leśny cień.
Każdy kawałek zacienionego asfaltu był jak zbawienie i trzeba przyznać, że mimo skwaru cienia też było pod dostatkiem. Ciągle trzymałem się poniżej 4:30 min/km — taki miałem plan, a udawało mi się go realizować w 110%, ponieważ bliżej mi było do 4:20 min/km. Na 10 kilometrze moja pozycja oscylowała w okolicy 40 miejsca i aż do nawrotki na 11 km udało mi się jeszcze wyprzedzić parę osób.
Zasadniczo stawka ludzi była rozciągnięta i gdy ja byłem na 13 km, to duża część startujących dopiero na dziewiątym. Czułem że tego dnia im dłużej na trasie, tym gorzej, dlatego musiałem się szybko uwinąć z robotą. Kilometry mijały, a ja starałem się dogonić swoich rywali, których miałem w zasięgu wzroku. Między 14 a 16 kilometrem wyprzedziłem 2 zawodników i aż do końca utrzymywał się status quo. Nie miałem szans dogonić zawodnika z przodu, a i kontrolowałem tego, który mnie gonił. Niestety z każdą minutą słońce oraz zmęczenie dawały o sobie znać. Jak również brak cienia na otwartym, długim i prostym odcinku trasy, w żaden sposób nie pomagał. Teren końcówki trasy był mi znany i w głowie odliczałem sobie fragmenty, ile to jeszcze (kilo)metrów pozostało mi do końca.
Minuty mijały, a ja czułem, że już nie przyspieszam, a walczę o utrzymanie tempa, które wzrosło do ok. 4:25 min/km. Po dłuższej chwili, nareszcie nadszedł upragniony 20 kilometr. Ostatnie 1097 metrów i moje męki się skończą. Nie miałem siły na finisz, ale nie odpuszczałem i jeszcze jakbym czuł oddech na plecach goniącego mnie zawodnika. Jednak nic się nie wydarzyło specjalnego poza ostatnim akordem moich sił, który zużyłem na sprint na ostatnich 100 metrach. Na metę wpadłem zgrzany, mokry, ale i szczęśliwy! Nowa życiówka stała się faktem! Nieco ponad 90 minut walki, które dało mi 30 miejsce OPEN oraz czwarte tzn. trzecie miejsce w kategorii M20.
Felerne podium
No właśnie to czwarte czy trzecie? Tego nie mogłem stwierdzić, bo po starcie musiałem lecieć w inne miejsce i tylko przez SMS dowiedziałem się o swojej czwartej lokacie w kategorii. Jednak zgodnie z regulaminem nagrody się nie dublują, więc liczyłem, że ktoś z M20 zajmie miejsce na podium w kat. OPEN. Brak wyników online nie pomógł mi w weryfikacji mojego rezultatu, nie udało mi się to także drogą telefoniczną, po rozmowie z organizatorem. Jednak po serii telefonów ustaliłem, że mogę odebrać nagrodę i puchar już po oficjalnej dekoracji, jak tylko zjawię się w Tarczynie. Po dłuższym czasie wyniki były w internecie i zweryfikowałem swoje położenie — mam podium! Jednak po dotarciu do Tarczyna okazało się, że nagrody się zdublowały i na mnie już nic nie czeka, mimo wcześniejszych zapowiedzi. Na ten moment sprawa do wyjaśnienia i tzw. C.D.N.
Akcja organizacja
W tarczyńskich zawodach biorę udział po raz pierwszy i z racji wcześniej wymienionych pozytywów organizacyjnych oraz tego, co czekało na mnie w dniu zawodów, muszę stwierdzić, że to fajne zawody. Trasa nie pozwala się nudzić, pogoda daje pozytywnie w kość, a i tak człowiek z uśmiechem połykał kolejne kilometry. Wolontariusze super wywiązywali się ze swoich obowiązków na punktach odżywczych, a pochwalić trzeba też obecność aż 4 kurtyn wodnych, które tego dnia były bardzo potrzebne. Na razie rysą na wizerunku jest sprawa nagród i organizacji wyników, ale liczę na happy end. Dlatego mimo wszystko polecam te zawody, bo kameralny i unikalny klimat sprawiają, że chce się tutaj startować. Do zobaczenia podczas 7. edycji tego półmaratonu!