Historia pewnych zawodów. Orlen Warsaw Marathon

NNo dobrze, mamy już dzisiaj poniedziałek, czyli dzień po ORLEN WARSAW MARATHON. Kurz opadł, mięśnie nadal bolą, a w głowie są same pozytywne myśli o wczorajszym maratonie (siódmym w mojej przygodzie z bieganiem).
OWM miałem już dawno w planie, zapisałem się na początku roku i wiedziałem, że muszę mieć ten maraton w swojej kolekcji. Nie wiedziałem tylko, że pojadę na obóz do Wałcza, który skończy się mniej/więcej 24h przed startem maratonu.
Tak więc planem był nie trening nóg, a bardziej głowy, bo o łamaniu życiówki (03:30:26 z 2013 r. – Poznań Maraton ) nie było mowy. Zmęczenie po obozie było zbyt duże, ale chciałem wystartować. Stanęło na tym, że razem z moim trenerem Marcinem pobiegniemy w granicach 5:40 min/km co powinno dać czas w granicach 4 godzin. Dodatkowo mieliśmy prowadzić na ten czas innego zawodnika mojego trenera – Piotra, który debiutował na tym dystansie.
09:30 – czas start!
Ruszyliśmy po wystrzale startera.. na początku Start Honorowy, za moment już Start Ostry. Początkowo biegniemy spokojnie w tempie 05:50-06:00 min/km. Tak aby rozgrzać mięśnie i złapać rytm. Kolejne kilometry były szybsze w granicach 05:25-05:35 min/km, aby noga nie 'zamulała’. I tak nam szło, aż do jakiegoś 20 km. Wtedy czułem pierwsze skutki zmęczenia po obozie. Mięśnie coraz bardziej obolałe, ale głowa chciała dalej biec nie zważając na nic. Nie chce i nie lubię zatrzymywać się na zawodach. Nigdy! Jedyne czego się bałem to skurcze, które mogłyby się pojawić na ostatnich kilometrach. Koło 22-23 km Marcin stwierdził, że czas 4 godzin jest nie realny i będziemy biec tak aby dobiec w dobrej kondycji nie zważając już na tempo.
Nadrzędnym celem był support Piotrka. Co i raz go mobilizowaliśmy, staraliśmy pomóc jeśli trzeba było załatwić wodę, izotonik albo coś na dodanie sił. Czasami był grymas bólu czy też zmęczenia ale dzielnie napieraliśmy do mety. Leciał kilometr za kilometrem i już pojawił się na horyzoncie Stadion Narodowy. Potem przebiegaliśmy przez Most Świętokrzyski i zostało już tylko parę zakrętów. Ostatnia prosta i szybciutko do METY. Przy Stadionie Narodowym był telebim gdzie pokazany był komunikat, że dystans do mety to tylko 1300m. Już się cieszyliśmy, że coraz bliżej końca. Ostatni raz dodaliśmy otuchy Piotrkowi, żeby jeszcze walczył i biegł spokojnie tak jak biegł, a zaraz będzie finisz. Pokonaliśmy więc ostatni zakręt i zaczęliśmy przyspieszać na prostej do mety. Zaczęliśmy od tempa 06:20, aż do 04:10 ! Wbiegliśmy we trzech na metę równo…udało się! Cel zrealizowany! Piotrek szczęśliwy bo pokonał Królewski Dystans, jak mówi się o maratonie. Za to ja z Marcinem również zadowoleni, że daliśmy radę po ciężkim tygodniu i przede wszystkim że pomogliśmy debiutantowi. Same pozytywne emocje! :)
Fajną rzeczą na mecie było wręczanie medali maratończykom przez Reprezentantów Polski różnych dyscyplin, był to między innymi: Tomasz Majewski i Adam Kszczot. Świetny ruch ze strony organizatorów!
Choć muszę też wrzucić „kamyczek do ogródka” organizatorów. Płaci się dużą kasę za pakiety, a potem się okazuje, że człowiek nie dostaje tego za co zapłacił. W pakiecie nie było ani czapeczki, ani kuponu zniżkowego na buty. Wszędzie o tym pisano, że będą dla każdego startującego w maratonie. Do tego największą dla mnie wtopą jest to, że po maratonie nie mogłem otrzymać ciepłego posiłku, bo nie miałem jakiegoś kuponu. Tyle, że tego kuponu też nie było w moim pakiecie. Nie wiem kiedy organizatorzy pomyślą nad lepszym zaplanowanie tego aspektu organizacyjnego. Zmęczony maratończyk na mecie nie będzie myślał o takim kuponie, a nawet jeśli będzie go miał to jest nie praktyczny. Bo trzeba go mieć ze sobą, a w 99% zostanie on zniszczony przez wilgoć, gdyż kupony są wykonane z papieru. Najlepiej w tym aspekcie poradzili sobie organizatorzy ultramaratonu Chudy Wawrzyniec, gdzie kupon był zintegrowany z numerem startowym – odrywało się róg numeru startowego. Całość była zabezpieczona od wilgoci, więc nic się z tym nie działo podczas biegu. Jak widać można to dobrze zrobić. Ale czy była kiedyś impreza idealna pod każdym względem? Raczej nie, bo każdemu coś będzie się nie podobało ;)
Relacja z Orlenem w tle ;)
Na koniec chcę przekazać relację z Biegu Raszyńskiego, w którym brał udział Piotr Jędruszczak, dzięki zwycięstwu w konkursie organizowanym przez mój blog oraz Centrum Biegowe ERGO.
Bardzo dziękuję za możliwość startu w Biegu Raszyńskim. Bieg był bardzo dobrze zorganizowany. Świetnie spisali się kibice, którzy pomagali biegaczom. Widać, że władze Raszyna dbają by bieg cieszył się coraz lepszą renomą. Do tego trasa z atestem. Był to mój debiut w biegu na 10 km – czas 44:31. Być może mógł być lepszy, ale tydzień później miałem maraton i nie chciałem doznać kontuzji. Ale z osiągniętego czasu jestem bardzo zadowolony, bo biegam dopiero od roku. Było to niezłe przetarcie przed maratonem, w którym wczoraj debiutowałem. Z czasu 3:57:29 również jestem bardzo zadowolony.
Od siebie jeszcze dodam tyle: GRATULUJE obydwu Piotrom świetnych debiutów w maratonie! :)