Się trenuje… czyli obóz TRIsfery! Relacja – część 2 :)
PPrzyszedł czas na kolejną część relacji z obozu TRIsfery w COS Wałcz. Przez kolejne trzy dni wiele się działo, więc jest o czym poczytać. Zaczynamy! :)
Poniedziałek – 7.04.2014 r.
Trzeci dzień obozu zaczęliśmy na spokojnie. Po śniadaniu była zaplanowana szosa w ilości ok 30km., gdzie w między czasie zrobiliśmy małe interwały, tak aby noga popracowała zwłaszcza na wzniesieniach, co tylko zaprocentuje w przyszłości. Dane tego treningu poniżej.
Drugim treningiem, który był zaplanowany na poniedziałek było spokojne wybieganie. Zaplanowana trasa zapowiadała się malowniczo i ciekawie. Mieliśmy zamiar obiec Jezioro Dybrzno i Raduń.
Początkowe 7-8 km okazało się wymagającym crossem przez bagna, krzaki i drzewa, a w pewnym momencie można było poczuć elementy parkouru :) Kolejne kilometry już były spokojne, bo dobiegliśmy do Wałcza gdzie ścieżki są równe i nie wymagające. Był to trening typowo tlenowy i objętościowy, więc tempo nie grało roli, ale można było już poczuć nogi po rowerze. Zmęczenie jak i dobry humor nas nie opuszczał. Ostatnim elementem treningu był tradycyjny stretching, po którym z uśmiechem na twarzy poszliśmy się na kolację.
Po całym dniu treningowych wrażeń i kolacji, udaliśmy się realizować plan regeneracji. Pierwszym punktem było lekkie rozpływanie 150-200m. Następnie przenieśliśmy się z dużego basenu na mały z biczami wodnymi, które wymasowały obolałe mięśnie po treningach. Ostatnim punktem była sauna, która ostatecznie wyciągnęła z nas wszelkie resztki zmęczenia.
Wtorek – 8.04.2014 r.
Wtorek zaczęliśmy bardzo wcześnie jak na nasze standardy w COS’ie, ponieważ tym razem udaliśmy się od razu na śniadanie na godzinę 7:30. Tak aby spokojnie zjeść i mieć siły na trening pływacki o 9:15. Na treningu, było trochę techniki, ale główny nacisk był położony na interwały tak aby mięśnie solidnie popracowały. Ostatecznie w nieco ponad godzinę wyszło 2,3km (lub 2,6km), a mój trening wyglądał następująco:
- 300m – rozpływanie
- 4x 25m – bez łapek z '8′
- 3x 50m – w łapkach z '8′
- 2x 100m – w łapkach z '8′
- 1x 200m – w łapkach z '8′
- 40x 25m – styl, start w 40”
- 350m – schłodzenie
Po wczesnym obiedzie, o 13 ruszyliśmy na zaplanowane wyjeżdżenie na szosach, które przywidywał blisko 120 km trasy.
Początek trasy to ok 30 km dojazd do Piły, gdzie cały czas mieliśmy słoneczną acz wietrzną pogodę. Po wyjeździe z Piły jechaliśmy już mniej ruchliwą drogą 180, która wiodła nas aż do Trzcianki. Dodam jeszcze, że przez cały czas staraliśmy się trzymać stałe tempo po płaskim ok 27km/h. Jak również zmieniać się na prowadzeniu co kilka kilometrów, aby jechać w peletonie i przeciwstawiać się wietrznej pogodzie. Niestety kilka kilometrów przed miejscowością Trzcianka rozpętała się niezła ulewa i wichura. W pewnym momencie zaczął zacinać malutki grad, a gdzieś w okolicy się błyskało i grzmiało. W tym momencie zdecydowaliśmy się zatrzymać i schować za drzewami.
Wiatr był bardzo silny i ciężko byłoby nawiązać równą walkę zwłaszcza, że przed nami było jeszcze blisko 70 km do pokonania. Ostatecznie gdy wiatr trochę przycichł, w ulewie dojechaliśmy do Trzcianki. Zrobiliśmy sobie trochę dłuższy „pit-stop” na jedzenie, osuszenie, gorącą herbatę a przede wszystkim rozpogodzenie i trochę słońca.
Jak ruszyliśmy ponownie na trasę trzeba było się znowu rozgrzać, zajęło to dobrych 5km ale już nie było źle. Po takiej przygodzie już nic nas nie zatrzymało, aby gnać przed siebie.
W między czasie trafiliśmy jeszcze tylko jedną większą ulewę, dużo „w mordę wiatru” i duużo radochy z takiej wycieczki. Pod sam koniec ok. 25 km już się rozpogodziło i jedynym naszym zmartwieniem było to czy wyrobimy się na 19:30 na kolację. Do tej godziny wydawane są posiłki. Jeszcze były 2 małe incydenty przed końcem trasy. W jednej z miejscowości aby ominąć drogę z „kocich łbów” wjechaliśmy na chodnik. Niestety Karol z naszej ekipy, tak niefartownie najechał na podjazd, że zaliczył szlifa. Ja odwracając się żeby zobaczyć co się dzieje, fiknąłem na bok z ok 30 cm krawężnika. SPD się nie wypiął a ja zaliczyłem glebę. Na szczęście bez konsekwencji. Lecz „co się odwlecze to nie uciecze” jak to mówią. Za kolejnych kilka kilometrów ekipa się zatrzymała i też to chciałem zrobić, lecz dekoncentracja, zmęczenie i prawdopodobnie bród w SPD’ie zaowocowały ponownym nie wypięciem się z szosy.. i moim fiknięciem. Tylko tym razem dorobiłem się dziury w spodniach i kolanie. Trochę krwi poszło, bo jak się okazało już w „domu” cała nogawka była we krwi, ale jakoś udało się dojechać. Początkowo było to moje zmartwienie, że będzie przerwa w treningu, ale na szczęście jak widać (a zaraz przeczytacie) dało się dalej robić swoje :) Pełny zapis tej trasy i naszej przygody poniżej :)
Oto nasza nagroda w postaci widoków na koniec przejażdżki:
PS. Panie ze stołówki z wyrozumiałością i litością dla wymęczonych kolarzy mimo że już było po 19:30 stwierdziły żebyśmy się ogarnęli i przyszli na kolację. DZIĘKUJEMY! Specjalne podziękowanie również dla Pana ze stołówki, który załatwił mi wodę utlenioną. To jest serwis! :)
Środa – 9.04.2014 r.
Przez wtorkowe kilometry noc nie była najprzyjemniejsza, zwłaszcza że musiałem uważać na kolano, a do tego doszły jeszcze siniaki. Przy śniadaniu miałem jeszcze kiepski humor, ale szybka decyzja, że jednak pójdę na basen wszystko odmieniła. W tym miejscu podziękowanie dla Marty za plaster, który wiele pomógł ;-) Trening wyglądał następująco:
- 500m – rozpływanie
- 500m – ćwiczenia techniczne
- 850m – lekkie rozpływanie/schłodzenie
Po obiedzie znowu rower z interwałami. Niestety w dniu dzisiejszym pogoda nie rozpieszczała. Mimo to zacisnęliśmy zęby. Spróbowaliśmy się zmierzyć z solidnym deszczem i wiatrem. Miało być więcej kilometrów, ale w trakcie treningu trener stwierdził, że nie ma sensu robić interwałów w takich warunkach. Jedyne co mogłoby się wydarzyć to nasze przeziębienie w taką pogodę. Mamy jeszcze trochę do roboty przez ostatnie dwa dni obozu, więc wybór był prosty. Każdy z ekipy był nieźle przemoknięty i zziębnięty więc trzeba było chwilę „odtajać” przed bieganiem.
Na bieganie wybraliśmy się ok. 2 godzin po rowerze. Początkowo deszcz ponownie dawał się we znaki, ale na szczęście gdy już wyruszyliśmy to nie było już opadów. Dzisiaj na początek wykonaliśmy 2 km rozgrzewkę w spokojnym tempie, a następnie 6 km w narastającym tempie zaczynając od 05:00min/km. Kto był zmęczony i czuł w kościach poprzednie treningi miał się trzymać jednego z temp przez cały dystans. Mi udało się trzymać tempo 4:55-5:00 przez pierwsze 5 km, natomiast ostatni km był najszybszy bo wyszedł w 4:43. Na koniec była jeszcze zabawa biegowa tj. 6x 100 m, a w przerwach były wykonywane skipy. Potem spokojny powrót do COS’u. W sumie wyszło 10 km.
I to by było na tyle w drugiej części relacji z obozu. Zostały nam dwa dni, po trenuje solidnie z grupą i można wracać do domu. Ciekawie zapowiada się piątek, gdzie mamy w planie 100 km wycieczkę rowerową. Oby teraz było równie interesująco, ale już przy pięknej pogodzie i oby bez żadnych kontuzji! :)