Pan Żabka Wspomina – #2: łopatka na medal

D36. Maraton Warszawski miał być moim przetarciem przed maratonem w Poznaniu. Wiele osób znajomych startowało w Warszawie. Ja nie mogłem biec. To bardzo bolało, bo każdy praktycznie biegł, a ja NIE!
Biegł także mój brat Krzysiek, którego miałem prowadzić na czas poniżej 4h. Plan nie wypalił, więc pojechałem w samo południe na Stadion Narodowy. Chciałem zobaczyć jak mój Brat finiszuje. Chciałem także pogratulować mu na gorąco, tuż po biegu. Spotkaliśmy się na trybunach. Okazało się, że ma on dla mnie prezent. Chciał mi podarować medal, taki jak bym sam ukończył bieg.
Początkowo nie chciałem przyjąć medalu, bo nie biegłem i na niego nie zasłużyłem. Krzysiek obstawiał przy swoim i mówił, że ten medal miał być dla mnie jako symbol. Symbol tego, że on został Bohaterem Narodowego (jak mówiło hasło maratonu) dzięki mnie. Chciał mi go dać, bo na niego zasłużyłem tym, że ja go wkręciłem w bieganie. Po prostu jestem jego bohaterem. Po krótkiej wymianie zdań, przekonał mnie i w końcu przyjąłem medal. Gdy wziąłem go w rękę (nie ręce – bo byłem jednorękim biegaczem), okazało się, że medal jest pęknięty. Dokładnie jak moja łopatka po kraksie z samochodem!
Myślę, że jakby mój Brat specjalnie szukał takiego medalu to by pewnie nie znalazł. Wpadł mu w ręce nieświadomie.
Ot taka (nie)zwykła historia… dlatego jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
PS. Jak mawia klasyk:
Przypadek? Nie sądzę!