Maraton Warszawski? Mój ulubiony!
WW tym roku ponownie stanąłem na starcie jesiennego maratonu w Warszawie i był to mój 3 raz. W zeszłym roku Maraton Warszawski umknął mi przez wypadek. Żałowałem strasznie, bo miałem biec z moim bratem, lecz co się odwlecze to… się pobiegnie kolejnym razem i oto jest kolejny raz. Maraton w moim ukochanym mieście jest moim ulubionym, bo niesie ze sobą wiele wspomnień, historii i emocji. Po prostu 7 wspomnień z Maratonem Warszawskim.
1. Debiut na maratońskim szlaku odbył się oczywiście nie gdzie indziej, bo podczas Maratonu Warszawskiego. Był rok 2012, a ja niesiony kolejnymi kilometrami na treningach zapragnąłem wystartować na królewskim dystansie. Wtedy też zacząłem starty do zdobycia Korony Maratonów Polskich. I oto 30 września 2012 roku zostałem maratończykiem. W debiucie towarzyszył mi Bartek – dla którego też to był debiut – razem z którym zrobiłem wynik 03:46:12. Jak na debiut całkiem przyzwoicie.
2.
Maraton w Warszawie to masa zawodników, kibiców i znajomych, po każdej stronie barykady. Super uczucie, gdy widać wiele twarzy podczas biegu: okrzyki, śpiewy, uśmiechy czy transparenty albo muzyka. Opcji jest wiele, żeby dodać maratończykom sił, ale każdy przejaw pozytywnej energii zawsze w cenie. Dziękuję każdemu, kto z uśmiechem i radością zagrzewał do walki.
3.
Mały detal przed starem, który wprowadza nastrój i podkreśla to, gdzie biegniemy, czyli… „Sen o Warszawie”, który leci z głośników. Niby szczegół, ale dla miły szczegół, bo lubię twórczość Czesława Niemena, a „Sen o Warszawie” jest jednym z ulubionych. Zresztą:
nadwiślański świt,
już dziś wyruszaj ze mną tam.
Zobaczysz, jak endorfin słodki smak ma Warszawski bieg!”
4. Finisz na Stadionie Narodowym to jest nie małe przeżycie i super sprawa. Człowiek czeka, mieli noga za nogą te 42 km, żeby wreszcie wbiec na ogromny stadion, w tumult kibiców i dzięki temu poczuć się wyjątkowo. Naprawdę super pomysł, który z tym rokiem się kończy. Trzeba byłą się podelektować tą chwilą, bo za rok będzie nowy finisz, ale czy lepszy?
5. Jeśli mówimy o kibicach, to nie mogę zapomnieć zeszłego roku i wypadku na treningu. Złamanie pozbawiło mnie startu i przypadła mi rola kibica. Wtedy kibicowałem mojemu bratu – Krzyśkowi, a ten dał mi medal „za zasługi”. Nie chciałem go przyjąć, bo twierdziłem, że… a zresztą przeczytajcie sami: Pan Żabka Wspomina – #2: łopatka na medal.
6. 37. Maraton Warszawski będzie mi się kojarzył z 'Braterskim Maratonem’. Razem z moim bratem przebiegłem królewski dystans, wspierając się i trzymając we dwóch od początku do końca. Nikomu nie było lekko, ale wiedząc, że jeden jest obok drugiego, to jakoś każdy walczył mocniej, mimo że nogi stawiały opór. Wspaniałe doświadczenie, które daje pozytywnego kopa, bez względu na osiągnięty wynik, bo on był najmniej ważny. Udało nam się pomścić i odbić sobie zeszły rok. Na pewno to nie był ostatni wspólny bieg.
7. Zaczynając i kończąc na debiucie, chce przywołać przyjemne, a zarazem bolesne wspomnienie, bo pierwszy raz mogłem poczuć syndrom dnia następnego. Kto ukończył maraton (zwłaszcza pierwszy!) wie, o czym mówię :)