Pierwsza 100’ka za mną. 10 wspomnień z Biegu 7 Dolin
OSezon 2015 dobiega powoli końca, a w nim nie było ani jednego startu w ultra. Cóż musiał nadejść i taki czas, bo w tym roku dominował triathlon. Niedawno też odbył się Festiwal Biegów w Krynicy Zdrój. W związku z tym na wspomnienie przyszedł mój start w Biegu 7 Dolin na dystansie 100 km. Jest to do tej pory najdłuższy bieg w jakim brałem udział i nie zapomnę go nigdy z wielu względów.
1. Dystans biegu od początku robił i nadal robi na mnie wrażenie. 100 km i to jeszcze po górach? To w każdym musi budzić respekt, choć wiadomo, że znajdzie się X innych biegów, które są dłuższe. Jednak ten był moim najdłuższym i nadal myślę, że jest to wyzwanie dla wielu biegaczy dość duże.
2. Pogoda nie rozpieszczała nikogo. Start był o 3 w nocy i w sumie było jak w kalejdoskopie. Od chłodu nocy, po gorące słońce w samo południe, aż po orzeźwiający deszcz na szlaku. Nie było zimno, ale aura mogła dać się we znaki, jednak w żaden sposób nie popsuła planów. Bywało gorzej!
3. Bieg 7 Dolin to także świetna ekipa, przez większą część czasu biegłem z Andrzejem i Rafałem, którzy trzymali tempo, były pogaduchy, a kiedy trzeba, zagrzewali do walki. Pod koniec wyścigu każdy „rozbiegł” się w swoją stronę i finiszowaliśmy oddzielnie. Muszę także wspomnieć o Krzyśku, któremu przed Rytrem odnowiła się kontuzja i pozostało mu tylko kibicowanie, ale za to powstał świetny materiał z biegu [KLIK!].
4. Krynicka setka to także niezapomniany zestaw „Mc Przepak”, czyli to, co ultrasi lubią najbardziej. Mianowicie 2 cheeseburgery z McDonalda oraz 0,5 l zacnego dostarczyciela cukru, czyli Coca-Coli. Taki zestaw to ok. 1000 kcal, który dawał natychmiastowego kopa do dalszej walki.
5.
Ciepła herbata na przepakach i pyszne ciastka to kolejny element, bez którego ten bieg nie mógł się odbyć. Do tego super wolontariusze i recepta na czas wolny od biegu gotowa. Zwłaszcza gdy popadało to herbata była na wagę złota.
6.
Widoki w górach zawsze albo prawie zawsze są piękne, chyba że horyzont spowija gęsta mgła, to nie ma się czym zachwycać. Jednak tym razem szczęście dopisało i można było choć trochę popodziwiać widoki.
7. Kijki przyjacielem ultrasa. Od zeszłego sezonu nie wyobrażam sobie tak długiego biegu bez nich. Gdy było ciężko, pomagały bez dwóch zdań. Pod koniec biegu, kiedy trzeba było maszerować pod górę, były nieocenione. Wszystko to na ok 10-15 km do mety i przed ostatnim punktem kontrolnym gdzie trzeba było się zmieścić w limicie czasu.
8. Zostało ok. 5 km, człowiek już nie ma sił podnosić nóg i wyczekuje tylko wyjścia z lasu. Jednak okazuje się, że przed metą czeka go jeszcze gimnastyka. Na ostatnich kilometrach czekała na biegaczy ścieżka wiatrołomów, przez które trzeba było przeskakiwać, a skurcze tylko czekały, aby capnąć nas w takim momencie.
9. Meta na głównym deptaku w Krynicy Zdrój. Och cóż to było za wyczekiwanie, aby wreszcie wybiec z lasu i wrócić na asfalt. Gdy nogi stanęły na asfalcie, a w tle niósł się tumult kibiców, od razu człowiek przyspieszył. Wspaniale było przybijać piątki i celebrować finisz.
10. Na sam koniec pozostał mi ból, ale i radość, jaką odczuwałem jeszcze parę dni po biegu. 100 km dało o sobie znać mięśniom, ale to nic, bo warto było się tyle pomęczyć, żeby zdobyć kilka szczytów i przebiec te 100 km. Polecam ten bieg wszystkim biegowym szaleńcom :)