3 kłamstwa trenera
Każdy, kto ma lub miał trenera od którejkolwiek dyscypliny w triathlonie albo od całości trój-sportowego rzemiosła, ten wie jak ciężko go zadowolić i jak czasami współpraca jest ciężka. Nie zawsze jest naszym kumplem, a czasami wręcz jest sennym koszmarem. Jednak nie musi on być „do rany przyłóż”, bo liczą się efekty, a gdy te osiągamy to nie ważne jak, nawet gdy trener stosuje małe kłamstwa. A jak mówi klasyk: „trener to osoba, która powie Ci to, czego nie chcesz usłyszeć, pokaże Ci to, czego nie chcesz zobaczyć, abyś stał się tym, kim zawsze chciałeś być”.
Zakaz startu, a jeśli już to start rekreacyjny
Zasadniczo nie powinieneś startować w danym okresie, bo to zaburzy plan treningowy, makro-cykl, mikro-cykl, cały plan sezonu czy energię i stan zen danego dnia. Jeśli trafi się możliwość startu, a Ty koniecznie chcesz wystartować z różnych pobudek, to trener kręci nosem. Zakazuje, potem może uda się go przekonać, że warto jednak sprawdzić formę i powie Ci, żeby zrobić to na luzie – zwyczajnie, kontrolnie.
Jednak gdy już będzie po wszystkim, zapyta się co tak słabo? Czemu się nie ścigałeś i zrobiłeś lepszego wyniku? Przecież trener najpierw nie chciał Cię puścić w bój i martwił się o plan w perspektywie całego roku, a potem zastanawia, czemu Ci nie poszło. W końcu ktoś był hamulcowym przy Twoim starcie. I jak tu zadowolić trenera?
Ostatnie powtórzenie, ostatnia prosta
Interwały i ściganie się pod koniec treningu pływackiego, to zmora zawodników, a uśmiech i radość na twarzy trenerów. Creme de la creme tyrania ludzi z rana. Gwizdek i stoper idą w ruch, a po chwili słyszymy zadanie. Jest tylko jeden mały haczyk… ILOŚĆ POWTÓRZEŃ. Niedoprecyzowana, a wtedy będziemy tyrać nie wiadomo ile i jak długo. Ciężkie momenty dla głowy, zwłaszcza gdy w mięśniach brak już pary.
I tak człowiek zrobi np. N długości i nareszcie usłyszy: „teraz mocno, ostatnia!”. Oczywiście = w wielu przypadkach to kłamstwo, bo powtórzeń jest o kilka więcej, a człowiek przy każdej „ostatniej” długości daje z siebie wszystko. Jednak co by nie mówić, takie oszukiwanie ciała i psychiki daje wymierny efekt, ale szczęścia na twarzach zawodników próżno szukać. Łatwiej wyłapać mięso latające w eterze.
Ten tydzień to jest regeneracyjny
Każdy, kto kiedykolwiek trenował sport na poważnie (czyt. miał trenera i plan treningowy), ten wie, że trener zawsze chce dowalić do pieca. Niby wszystko skrojone na miarę, ale jednak kombinacje są w jedną i w drugą stronę. Bo trener chce dobrze prowadzić zawodnika i dawać mu dużo fajnej, nikomu niepotrzebnej roboty, która musi być dobrze zrobiona. Natomiast zawodnik chce mieć formę i efekty, a nie zawsze chce mu się robić zadania i zadanka, które często są do tzw. porzygu. Trening często robiony jest po pracy czy innych obowiązkach, a jedyne co by zawodnik zrobił, to poszedł spać.
Jednak jak chce się mieć efekty, to trzeba robić robotę i żyć w zgodzie z trenerem, aby trening był w sam raz na nasze możliwości albo trochę ponadprogramowy. Musi on dawać w kość, ale nas nie zajeżdżać, dlatego mowa o tygodniu regeneracyjnym, to tylko gadka skierowana do głowy. Bo przecież 1-2 czy dwa treningi mniej to żaden odpoczynek skoro i tak trzeba robić, ale jednak jest lżej. Ech i jak to wszystko wypośrodkować?