Żywienie na ultramaratonach.. bywa dziwne
BBieganie bez paliwa to kiepski pomysł. Zwłaszcza gdy mamy przed sobą kilkadziesiąt kilometrów trasy. Dołóżmy do tego leśny teren, góry i od razu kalorie nam ubywają (od samego czytania!). Jaką obrać taktykę i co jeść, żeby organizm nie odmówił nam posłuszeństwa? Jest wiele szkół żywienia podczas takich biegów, ja swoje nabiegałem i swoje zjadłem…z nie najgorszym skutkiem.
W moim założeniu idealnym paliwem dla biegaczy długodystansowych jest coś co daje dobrego kopa energii od razu po jedzeniu. Potem uwalnia resztę kalorii i daje energię w jakimś odcinku czasu. Przy czym taka przekąska powinna być lekka i zajmować mało miejsca. Im mniej do noszenia na plecach przez te kilkadziesiąt kilometrów tym lepiej. Niestety nie ma złotego środka, bo czasem nic nie chce nam wejść, a jeść trzeba. Czasem chcemy coś słodkiego, a czasem słonego. I bądź tu człowieku mądry i dogódź biegaczowi.
Pierwsze koty za płoty…
Pierwsze starcie z tą kwestią miałem na Chudym Wawrzyńcu w 2012 roku. Wtedy jak pamiętam, miałem duużo jedzenia na bieg. Jakbym biegł na wojnę, a to tylko nieco ponad 50 km trasy biegu. Miałem ze sobą jakieś kanapki, żele energetyczne i małe pakieciki bakalii: migdały, suszone morele i orzechy laskowe. Kanapki z racji pogody – ulewa i ledwie kilka stopni powyżej zera – nie były wymarzonym posiłkiem. Żele jak to żele zawsze się przydają, ale czasem już nie da się na nich biec. Z biegiem czasu ich smak przeszkadza, ilość zjedzonych żeli też ma jakieś odbicie na żołądku, a człowiek zjadłby coś konkretnego. Jedynie paczuszki bakalii zapakowanych w worki strunowej dawały rade. Bo to coś słodkiego i coś słonego, jedno miękkie, drugie chrupie. Ot pzełamanie rutyny. Najlepsza jednak była i tak gorąca herbata na punkcie odżywczym. Zbawienie mokrego i zziębniętego ultrasa :) Na tym miksie smaków wybiegałem swój ultra-debiut.
Podejście na drugą nogę
Przed kolejnym ultra w swojej przygodzie z bieganiem, czyli Biegiem Rzeźnika, zastanawiałem się co tym razem mogę wziąć na trasę. Po rozmowach i burzy mózgów ze znajomymi, padło na słodkości. Taką słodkością i paliwem był pączek. Słodki, lekki, kaloryczny. Same zalety, ale do czasu. Koło 40 km już zaczynało mdlić od jego słodyczy, a w mixie z żelami energetycznymi, człowiek marzył o czymś konkretnym i słonym w smaku. W Smereku na punkcie odżywczym czekały na nas bułki z żółtym serem. Och.. co to była za odmiana. Ten smak i aromat świeżego pieczywa postawił by nie jednego na nogi. Zwłaszcza gdy ktoś był głodny. Po raz kolejny nie udało się idealnie wstrzelić z menu na bieg. Na szczęście nie miało to wpływu na wynik. Tego samego roku ponownie zmierzyłem się z Chudym Wawrzyńcem. Tym razem bez kombinacji i udziwnień. Wruch poszły żele i batony energetyczne oraz to co było na punktach żywieniowych. Znowu bieg się udał, a żywienie ani nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Skoro jest tak dobrze to czemu człowiek kombinuje?
Ostatni akord
Po drodze do ostatniego eksperymentu zaliczyłem jeszcze raz Bieg Rzeźnika oraz Chudego Wawrzyńca (po raz trzeci z rzędu!), ale tym razem po dłuższym wariancie 80km+. Istne szaleństwo było na Biegu 7 Dolin w wersji najdłuższej – 100km. Zaczęło się od standardowej wizycie w McDonaldzie na trasie do miejsca zawodów. Przy konsumpcji, ja i moi kompani rzuciliśmy głupią myśl. Skoro cheeseburgery są dobre na wszystko to może sprawdzą się też jako paliwo ultrasa? Od słów do czynów dokupiliśmy dodatkową porcję ćwierćfunciaków z serem, aby zabrać je na trasę. Przygotowałem po 2 na każdy przepak, co w zestawie z zimną Coca Colą dawało strzał 1000kcal za jednym razem. Muszę przyznać, że myśl na trasie o kawałku mięsa dodawało sił. Fakt, że burger nie był ciepły, bułka była lekko wysuszona, ale to nie odbierało mu uroku. Sytuację smakową ratował ogórek :) Był to dziwny eksperyment na trasie biegu, ale zdał egzamin. Działało na psychikę, dawało energię, było zjadliwe i nie trafiły się problemy żołądkowe. W szaleństwie była metoda, bo po 16 godzinach walki zameldowałem się na mecie z uśmiechem na twarzy.
Teraz gdy wspominam mój zestaw „McPrzepak”, na mojej twarzy gości szeroki uśmiech i myśl, że fastfood może być kumplem biegacza na ultramaratonach. A co ! :)